Najlepsze z najgorszych czyli o filmowym masochizmie

Data:

Witajcie w krainie obciachu! Na świecie żyje wielu wariatów, nic więc dziwnego że niektórym z nich udaje się od czasu do czasu nakręcić film. Czasami zdarza się nawet, że film ten dociera do publiczności szerszej niż najbliższa rodzina i znajomi. Niektóre z tych jakże cennych, bo jedynych w swym rodzaju, produkcji pokonały tysiące kilometrów i przetrwały próbę czasu, po to tylko abym mógł się nimi cieszyć i swoimi zwichrowanymi odczuciami podzielić się z Wami. Przekonajcie się więc, że moja wishlista jest Waszą shitlistą :)

Swoją spowiedź filmowego masochisty powinienem zacząć od czasów wczesnego dzieciństwa, kiedy to na naszym osiedlu powstała możliwość instalacji telewizji kablowej. Moi rodzice, postępowa para, skorzystali z przybyłego z zachodu dobrodziejstwa. Dzięki temu od trzynastej do piętnastej mogłem ogłupiać się niskich lotów japońskimi kreskówkami (z francuskim bodajże dubbingiem). Wśród nich prym wiodły Daimos i Yataman. Ten pierwszy był ciężarówką zmieniającą się w robota, a ten drugi był robotem zmieniającym się w... szczerze mówiąc nie pamiętam. Wiem natomiast, że nagie kobiece piersi po raz pierwszy ujrzałem właśnie w jednym z odcinków Daimosa. Niestety były narysowane, na prawdziwe przyszło mi jeszcze czekać.

Pamiętam jak pewnego dnia kumpel (znamy się od żłobka) przyniósł do przedszkola lalkę różowego power rangersa. Przyćmił tym samym moją lalkę Denisa Rodmana, za co byłem na niego śmiertelnie obrażony aż do leżakowania. Po leżakowaniu postanowiliśmy jednak zakopać wojenny topór, aby różowy wojownik mógł sprawić manto mojemu Rodmanowi. Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z Power Rangers, ich gumowymi strojami, gumowymi potworami, scenografią wykonaną z gumy i kartonu, robotami wykonanymi z (dla odmiany) katronu i gumy, oraz efektami specjalnymi rodem z samego gumowego piekła.

Na oglądaniu tęczowych wojowników mile upływał mi mój szczenięcy żywot aż do czasów podstawówki, kiedy to na naszym rodzimym serialowym podwórku pojawił się "Strażnik Teksasu". Nie przeczę, że wcześniej przytrafił mi się krótki epizod z serialem "Żar Tropików", ale to Chuck Norris odcisnął piętno na moim filmowym guście.

Później było już tylko gorzej. Nie potrafiłem ukryć nerwowego drżenia rąk, gdy patrzyłem jak Harrison Ford zjeżdża na linie rozciągniętej pomiędzy dwoma pędzącymi odrzutowcami w pamiętnie beznadziejnym "Air Force One". Z wypiekami oglądałem jak Stallone po upadku z pięćdziesięciometrowego urwiska zszywa swoje ramie nitką, którą zębami wypruł z kurtki w "Rambo". Oczywiście pozostał jeszcze nieśmiertelny duet, Seagal i Norris. Pierwszy był ekspertem od wszelkiego rodzaju liberacji (uwalniał od terrorystów chyba wszystko oprócz stacji MIR), drugi zajmował się eksterminacją przeciwników na masową skalę w pamiętnej serii "Delta Force".

Jak sami zapewne wiecie, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość, mówiąc wprost, zalatuje. Nie dziwi więc, że gdy tylko dotarło do mnie kolejne technologiczne dobrodziejstwo, a mianowicie stałe łącze, rzuciłem się w wir filmowych poszukiwań.

Nie minęło wiele czasu, a odkryłem prawdziwe perełki. Warto tu wspomnieć takie tuzy kina klasy B jak "Blob", czy "Martwe zło". "Blob" jest kosmiczną, nieco nazbyt pobudzoną galaretką, która z braku lepszych zajęć zajmuje się pożeraniem ludzi i niszczeniem świata. Podobno podczas kręcenia tego filmu zużyto rekordową ilość kisielu. "Martwe Zło" w reżyserii Sama Raimiego to natomiast kwintesencja bezsensownego horroru. Raimi niestety na starość zmądrzał i zaczął kręcić filmy dla pieniędzy, nie dla zabawy, jednak jego wkład w rozwój filmowego obciachu jest nie do przecenienia. Dla zainteresowanych, sequel filmu "Blob" dostępny jest w całości na youtube, natomiast "Martwe Zło" można dostać w tych wypożyczalniach, które jeszcze nie wycofały kaset VHS.

Oczywiście lata osiemdziesiąte obfitowały w obciach (wiem, bo widziałem zdjęcia rodziców z tamtego okresu). Okazuje się jednak, że teraz także nie mamy na co narzekać. Prym wiedzie tu współczesne kino gore. Nie mam tu na myśli realistycznych produkcji typu Hostel, czy Piła, bo szczerze mówiąc brzydzi mnie widok krwi i wybierając się na taki film mam świadomość, że połowę seansu spędzę z zamkniętymi oczami. Chodzi raczej o filmy polegające na radosnej i bezpretensjonalnej rozwałce, w których trup ściele się często i gęsto, a sok pomidorowy tryska jak z fontanny. Tutaj z bardziej znanych wymienić mógłbym na przykład "Bękarty Diabła" i "Dom tysiąca trupów" Roba Zombie. Jego dokonania zostały jednak ostatnio przyćmione.

Japończycy nigdy nie mieli równo pod sufitem (kto nie wierzy niechaj zmierzy i wyszuka na youtube "japoński teleturniej"). Jednak to co zaprezentował w swych dwóch filmach Noboru Iguchi przeszło moje najśmielsze oczekiwania. "Machine Girl" i "Tokyo Gore Police" to dwa najbardziej żenujące filmy gore jakie widziałem i mogę z czystym sumieniem polecić. Chętnie zdradziłbym więcej, ale nie chcę psuć niespodzianki.

Wydaje się, że dziś, kiedy dmuchane potwory zostały wyparte przez komputerowe cudeńka nie można już nakręcić niesamowicie dennego horroru. A jednak! Paul Moore i jego "The Feeding" przywracają mi wiarę w ludzką głupotę i nieudolność. Fabuła, którą w dziesięć minut skleciłby siedmiolatek, bohaterowie pozbawieni jakichkolwiek motywacji wrzuceni bez powodu w wir nielogicznych zdarzeń. Do tego aktorstwo tak drewniane jak drzewa w lesie, w którym toczy się akcja. Wisienką na torcie jest kostium wilkołaka.

Wydaje się, że życie łowcy wszelkiej rodzaju chały (czyli moje), jest usłane różami. Skoro nastawiam się na najgorsze, to nic mnie nie może zaskoczyć. Okazuje się, że jednak może. Czasami zdarza mi się trafić na film zbyt głupi na to, aby obejrzeć go od początku do końca. Za przykład niech posłuży "Atak morderczych pomidorów" do którego podchodziłem trzy razy, za każdym razem wymiękając po kwadransie. Jeszcze gorzej jest jednak, kiedy film, który miał się okazać klapą i totalną porażką okazuje się kawałkiem poprawnego kina. Tak było między innymi z "Pathology", które jest przyzwoitym thrillerem (jednym z lepszych jakie ostatnio widziałem).

Najgorzej jest, kiedy z butów reżysera zamiast swojskiej słomy wystaje siano, w dodatku zielone z wizerunkiem Bena Franklina. Nic tak nie razi jak wysokobudżetowe produkcje starające się na krzywy ryj podkraść trochę obciachu. Włóżcie między bajki zapewnienia o pastiszach, czy zabawą konwencjami. Tak na prawdę bliżej tym praktykom do plagiatu. Palcem nie wskażę, ale i tak wszyscy wiedzą, że chodzi o Tarantino i jego Grindhouse.

Obciach, chała, szajs, to moja domena. I nic już na to nie poradzę, zbyt szczęśliwe jest bowiem życie człowieka, który najbardziej cieszy się, gdy mu źle.

Eee, Air Force One był fajny :). No tak, nic więcej nie powiem na ten temat ale i tak był fajny... A co do reszty - no co kto lubi, ja raczej unikam dennych produkcji, bowiem nawet ironia w ich przypadku z mej strony nie ratuje.

martwe zło to za@#$%Y film, nie pozwalam, za młody jesteś i na absurdalnym humorze się chłopcze nie znasz ... co za czasy ...

Ale przecież lolek09 cały wpis potraktował żartobliwie. I jestem pewien że niuanse abstrakcyjnego humoru w martwym źle przerobił dokładnie. Nie skacz do konkluzji, jak mawiają Anglicy :)

no dobra :), po prostu umieścił jeden z moich ulubionych bezsensowców obok naprawdę totalnych gniotów

Jak to mawiają - o gustach się nie dyskutuje. Ostatnio na SajFaju moja znajoma strzeliła pozytywną recenzję Bitwy o Ziemię :P (tak, to ten najgorszy film roku i zdobywca złotej maliny).

czemu o gustach się nie dyskutuje? :)

Bo nie wiadomo, jak miałoby to wyglądać. Psychologia jeszcze źródła gustów nie rozgryzła. :P

Psychologia nie ale na Filmasterze przynajmniej udało nam się je zakodować :)

o gustach trzeba dyskutować. Ludzie, które piszą takie bzdury to najczęściej osoby zgrywające znawców, a jednocześnie nie potrafiące obronić tezy o np. zajebistości swojego ulubionego zespołu. To taki wykręt tylko, eh. Warto rozmawiać :-)

Ostatnio udało mi się obronić tezę o zajebistości "Bękartów wojny", ale jakoś nie wyczułam, żeby oponentce zaczął się ten film podobać. Po prostu przyznała mi rację, że ma wiele dobrych stron. Gust to gust. Można go sobie wyrobić z upływem czasu, ale pod wpływem racjonalnej dyskusji się go nie zmieni.

Dodaj komentarz